Coraz więcej słyszy się o protestach nauczycieli. Można powiedzieć, że ma się swoisty „dzień świstaka”, bo przecież dwa lata temu też protestowali i co gorsza ich protesty specjalnie były ustawione na czas egzaminów. Wszak widocznie sądzono, że bez nich egzaminy się nie odbędą. Ale jakoś się odbyły i można uznać, że wtedy nauczyciele stanęli po złej strony barykady i większość osób oceniła ich postulaty jako błędne. Ale czy może mają one jakiś sens? Koniecznie przeczytajcie nasze rozważania na temat protestów, ale i całego szkolnictwa.
Protestować każdy może „trochę lepiej lub trochę gorzej”
Jest wiele grup zawodowych, które jakoś nie cieszą się uznaniem społeczeństwa. Jedną z nich są górnicy, a drugą nauczyciele, ale skupmy się na tych drugich. Przeciętny człowiek pracuje 40 godzin w tygodniu, a 18-godzinne pensum jest rozumiane jako praca przy tablicy. Samo zainteresowani tłumaczą, że pracują zdecydowanie więcej i to do tego stopnia, że nie mają czasu na życie prywatne. Ale czy normalny człowiek też pracuje tylko 40 h tygodniowo i po powrocie do domu ma już tylko wolne? Jasne, że tak nie jest. Tutaj przytoczymy nawet „ulubiony” zawód dużej ilości Polaków, czyli górnika, bo i pracownik na szczeblu wyższym powiedzmy, że nadsztygar pracuje w normalnym systemie pracy, a gdy wraca do domu także wypełnia dokumenty. I tak naprawdę jest w większości zawodów. Rzadko kiedy ktoś może powiedzieć, że po pracy już tylko siedzi na kanapie. Zatem ten argument o dużej ilości pracy szybko można obalić. Zresztą znamy nauczycieli i mamy ich wśród znajomych i nie uważamy, żeby ich praca była bardziej obciążająca niż w innych zawodach. Ostatni protest też pokazał, że dobro uczniów nie ma dla nich znaczenia, skoro posunęli się do tego, iż chcieli zablokować egzaminy uczniów. Można powiedzieć, że to był cios poniżej pasa. Można protestować, trzeba nawet, jeżeli nie otrzymuje się godziwego wynagrodzenia, ale „uderzanie” w najbardziej bezbronną grupę było nie na miejscu.
Efektywność ma znaczenie
Z roku na rok wyniki egzaminów są coraz gorsze. Rekrutacja do szkół średnich jasno pokazuje, że obecnie, aby dostać się do dobrego liceum nie trzeba już być wybitnym. Rzecz jasna i poziom trudności egzaminów z roku na rok jest coraz niższy. A przecież dzieci nie rodzą się „głupsze”. Coś jest więc nie tak. W wielu przypadkach rodzice muszą kupować wiele pomocy dydaktycznych i repetytoriów, by pomóc swojemu dziecku, bo zaległości w szkole ma tak duże. Jeżeli dotyczyłoby to garstki osób w klasie, to ok, ale jeżeli dotyczy to sporej ilości, to coś jest nie tak. Pomyślcie tylko, ile uczniów nie zdało na maturze matematyki. A teraz przejdźmy do meritum. W każdym zawodzie jeżeli chce się otrzymać podwyżkę, trzeba się starać i mieć dobre efekty. Tylko efektywność jest nagradzana. A nauczyciele efektywność mają coraz gorszą, a przy tym chcą zarabiać coraz więcej.
Coś w tym jest
Ale jest też druga strona medalu, bo wiadomo jak obecnie wygląda szkolnictwo. Otóż zmierzamy do tego, że rządzący serwują coraz więcej profitów dla rodzin i emerytów. Jest 500 plus są wakacje plus, dopłata do książek, obniżki podatków, a na to wszystko pracują ludzie pracujący. W końcu rząd nie ma swoich pieniędzy. Czasami można wręcz odnieść wrażenie, że osoby pracujące są wykorzystywane, w sumie to nie wrażenie lecz fakt. Dlatego skoro za nic można dostawać duże pieniądze to dlaczego ludziom pracującym nie należy się podwyżka?
Co z tą szkołą?
Na razie nie można powiedzieć, że szkoła przechodziła jakieś zmiany na lepsze i pewnie nadal się nie zapowiada. W wielu placówkach zaczyna się nakazywać tzw. cnoty niewieście. Można powiedzieć, że zawitały do szkół, bo w jednej ze szkół na Pomorzu dziewczynom nakazano noszenie skromnego stroju, tylko po to, aby nie kusiły chłopców, podczas gdy strój chłopców się nie zmienił i płci męskiej wolno więcej. Gdzie równość płci? Gdzie wzajemny szacunek? Gdzie edukacja, że rolą kobiety nie jest tylko rodzenie dzieci i opieka nad nimi?
Dokąd zmierza więc szkoła? Wnioski pozostawiamy Wam. Jedno jest pewne kurs, który obrała jest zły i to jest przerażające.